logo
gaz66
navigation bar gaz66 in action

Przybliżone odległości:

  • Warszawa-Kijów 800 km
  • Kijów-Moskwa 900 km
  • Moskwa-Penza 600 km
  • Penza-Ufa 800 km
  • Ufa-Czelabińsk 400 km
  • Czelabińsk-Pietropawłowsk 600 km
  • Pietropawłowsk-Omsk 300 km
  • Omsk-Nowosybirsk 700 km
  • Nowosybirsk-Krasnojarsk 800 km
  • Krasnojarsk-Irkuck 1100 km
  • Irkuck-Czita 1100 km
  • Czita-Chabarowsk 2100 km
  • Chabarowsk-Władywostok 1300 km
  • Odcinek Czita - Władywostok

    Odcinek Czita - Władywostok pokonamy wraz z dzwonami koleją

    31 sierpnia - 3 września
    Z Czity wyjechaliśmy z półgodzinnnym opóźnieniem. Od razu po wejściu do pociągu odnieśliśmy wrażenie, że znajdujemy się w rosyjskiej łodzi podwodnej. Wąskie przejścia, skomplikowana instalacja zasilająca samowar z gorąca wodą i solidna stalowa drabina prowadząca do górnych pryczy na których przyszło nam spać. Noc była dla nas wyzwaniem. Cztery osoby w malutkim, zamkniętym pomieszczeniu ze skąpą wentylacją - nic przyjemnego. Na szczęście rano wynagrodziły nam to wszystko przepiękne widoki i idealna pogoda. Okazało się, że jeden z naszych współpasażerów zna bardzo dobrze odcinek Czita - Błagowieszczeńsk. Był to pierwszy człowiek, który przekazał nam konkretne informacje na ten temat. Okazuje się, że zimą nie ma żadnych problemów - on pokonał ten odcinek Toyotą Corollą w dwie doby. Trasa wiedzie zimnikiem, czyli odcinkami zamarzniętej rzeki Szyłki i leśnymi przecinkami. Śniegu jest na tyle mało, że nie trzeba przecierać drogi ciężkim sprzętem. Zimniki są "czynne" od początku stycznia do pierwszych dni kwietnia. Temperatura oscyluje wokół minus czterdziestu stopni. Latem jest dużo trudniej. Jedyna droga, którą można próbować przejechać prowadzi wzdłuż torów Kolei Transsyberyjskiej. Są trzy ciężkie sześćdziesięciokilometrowe odcinki, prowadzące przez pofałdowany teren, pełen błot, rzek i stromych podjazdów. Jednym słowem dobry materiał na kolejną wyprawę. Cały czas spoglądamy za okno pociągu i widzimy bezdroża, które być może kiedyś pokonamy samochodem. Nasz drugi towarzysz podróży jest skarbnicą wiedzy na temat tajgi. Po przełamaniu pierwszych lodów wyciągnął worek orzeszków cedrowych, które sam zbierał w okolicach Czity. Zbiory orzeszków są bardzo ciekawe. Od połowy sierpnia trzyosobowe grupy wybierają się w tajgę z ogromnymi czterometrowymi młotami wykonanymi z drewna. Jeden zbieracz utrzymuje młot w pionie a dwóch pozostałych przy pomocy liny uderza nim w drzewo. Ochronę przed szyszkami tworzą grube czapki. Kolejną ciekawą rośliną jest Limonnnik. Sprzedawany jako brązowa, zwinięta w spiralę liana. Po zaparzeniu smakuje jak pieprz z ziołami (nie do końca wiadomo jakimi). Jeszcze jedną ciekawostką jest syberyjska guma do żucia. Wykonuje się ją z żywicy Listwiennicy (prawdopodobnie jest to modrzew), gotowanej w wodzie. Smakuje jak... żywica. Można ją żuć dowolnie długo, po odłożeniu twardnieje i nadaje się do ponownego użycia. Marek prowadził właśnie ożywioną dyskusję na temat łuskania orzeszków cerdowych. Są dwie szkoły: syberyjska i polska. Syberyjska wykorzystuje zęby i prawdopodobnie nasza ekspedycja nie wyprze jej z tych terenów. Dojechaliśmy do stacji Jerofiej Pawłowicz. Przy okazji dowiedzieliśmy się, ze Jerofiej Pawłowicz Chabarow - Kozak wysłany przez Cara do zbadania wschodnich ziem, był założycielem Chabarowska, jednego z dwóch dużych miast leżących w tej części Rosji. Ponieważ po pewnym czasie specjalista od spraw przyrody przeszedł w stan odurzenia alkoholowego, poszliśmy spać. Noc minęła szybko, nie pozostawiając po sobie nic oprócz kataru u Marka. Rano okazało się, że zostaliśmy we trzech. Siergiej - znawca rosyjskich dróg wysiadł w Biełogorsku i pojechał do Błagowieszczeńska, miasta które podobnie jak Czita, Chabarowsk i Władywostok było przed pierestrojką zamknięte dla obcych. Teraz (wbrew temu co pisały niektóre gazety) można je zwiedzać i nie są do tego wymagane przepustki. Od pewnego czasu (czyli od jedenastej, kiedy to zerwaliśmy się z prycz) za oknem rozciągały się bezkresne równiny pokryte skarłowaciałymi drzewami, rosnącymi w bujnej trawie. Gdzieniegdzie prześwitywała woda, która nie wróży nic dobrego przyszłym, zmotoryzowanym zdobywcom tych terenów. Niestety od Szymanowska, czyli od około czterystu kilometrów prowadzi dobra, asfaltowa droga, przekreślająca off-roadowe plany związane z tym obszarem. Dojechaliśmy do Archary. Na każdej stacji pasażerowie zbierają się tłumne wokół pociągu, tworząc barwny korowód zmierzający w stronę najbliższego straganu z napojami, otwieranego na czas postoju pociągu na peronie. Krajobraz powoli zmienia się. Mijamy coraz więcej pagórków, drzewa są większe i silniejsze. Pomimo palącego słońca gdzieniegdzie widać oznaki zbliżającej się jesieni. To co przemyka za oknem nie przypomina dzikiej Azji oglądanej na zdjęciach i aż trudno uwierzyć, że czterdzieści kilometrów od nas płynie Amur, stanowiący granicę Rosyjsko - Chińska. Po przejechaniu przez trzykilometrowy tunel znaleźliśmy się w górach. Pociąg wije się trawersami, pokonując jary i grzbiety, a w dole leniwie przesuwają się wioski i łąki. Jedną z takich wiosek jest kolejną stacją - Kundur, leżącą na skraju Hingańskiego Rezerwatu Przyrody. Znajdują się tu ośrodki wypoczynkowe do których przyjeżdżają mieszkańcy Chabarowska. Przez następne dwieście kilometrów jechaliśmy wzdłuż Autonomicznego Okręgu Żydowskiego, z którego oprócz nazwy nic nie pozostało. W Birze kupiliśmy Limonnik, nadający się raczej na kuchenną ozdobę niż orzeźwiający napój.
    Obecnie jesteśmy na miejscu, w Katedrze we Władywostoku i idziemy podbijać miasto.

    5 września
    Relacja

    Prawdopodobnie wszystkie przewodniki turystyczne przedstawiają Władywostok jako miasto, leżące na końcu 30 kilometrowego półwyspu, wdzierającego się w Morze Japońskie. Niestety trudno znaleźć książkę mówiącą o 30 kilometrach śmieci, odpadów i spalonych karoserii samochodów, wśród których kąpią się i opalają ludzie. Na szczęście przykre wrażenie jakie wywarło na nas przedmieście, zatarło miasto, rozciągające się na wzgórzach, u stóp których leży zatoka zapełniona statkami oceanicznymi. W centrum znajduje się dworzec kolejowy oraz "biały dom" będący siedzibą władz miasta. Po czterodniowym pobycie w Czicie nie zdziwiła nas niezliczona ilość japońskich samochodów przystosowanych do ruchu lewostronnego. Prawdopodobnie pojazdy rosyjskie stanowią jeden procent ogółu, wśród którego nawet milicja porusza się krążownikami przypominającymi amerykańskie filmy. Ojciec Effing, proboszcz parafii władywostockiej, z pochodzenia Amerykanin, przyjął nas z prawdziwie polską gościnnością. Zostaliśmy zakwaterowani w pobliskim Instytucie Historii, a po obiedzie zwiedziliśmy Katedrę, która przez ostatnie lata pełniła rolę archiwum.
    Warto chyba w tym miejscu przypomnieć w skrócie historię polskiego kościoła we Władywostoku. Dokładnie 100 lat temu ksiądz Kazimierz Radziszewski, doprowadził do końca budowę drewnianego kościółka katolickiego. Niestety dwa lata później pożar doszczętnie zniszczył całą konstrukcję. Po długich staraniach udało się uzyskać zgodę na odbudowę i w 1922 roku ukończono prace nad polską katedrą. Po śmierci księdza Radziszewskiego w 1933 roku władze radzieckie uznały budynek za porzucony i zarekwirowały go. 15 września 1993 roku Parafia Pod Wezwaniem Najświętszej Bogurodzicy odzyskała opustoszałą i ograbioną katedrę, w której jedyną ocalałą relikwią był krzyż. Od tamtego czasu nabożeństwa odbywają się bez dźwięku dzwonów. W 1997 roku, w imieniu parafii, pani Mirosława Efimowa pełniąca funkcję prezesa Stowarzyszenia Polskiej Kultury we Władywostoku, zwróciła się do Kapelana Krajowego Związku Sybiraków księdza Edmunda Cisaka o ufundowanie dzwonów do katedry. Dzięki finansowemu wsparciu Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie" oraz datkom parafian w czerwcu ubiegłego roku Odlewnia Dzwonów i Pomników Felczyńscy wykonała cztery dzwony o łącznej masie 1500 kg. W trakcie swojej ostatniej pielgrzymki, w Gliwicach dzwony poświęcił Papież Jan Paweł II. Po kilku nieudanych próbach wyekspediowania daru koleją lub drogą morską ksiądz Edmund Cisak zwrócił się o pomoc do Klubu.
    O zmierzchu zakończyliśmy zwiedzanie miasta (jeżeli można tak nazwać łażenie po sklepach i zajadanie się kalmarami). W ramach obchodów 55-lecia zakończenia II Wojny Światowej, przez miasto przemaszerowała parada, składająca się z przedstawicieli wojska, milicji i mniejszości narodowych zamieszkujących te tereny. Polska grupa, prowadzona przez panią Mirosławę Efimową, prezentowała się wspaniale, ale nie ukrywamy, że największe wrażenie zrobiły na nas egzotyczne zespoły Azjatów przebranych w piękne, regionalne stroje, odgrywających swoje role żywiołowo i z nieskrywanym entuzjazmem.


    historia | trasa | szczegóły tech. | patronat | główna