PENETRATOR - Klub 4x4 / off-road Warszawa

Kliknij na zdjęcie, aby zobaczyć powiększenie





Piknik Country Mrągowo 1999.

Prawie każda "akcja" zaczyna się od telefonu:
Cześć Hubert! Masz GAZ'a na chodzie?
Tym razem było ciut inaczej. Przemek przyjął zasadę, że tego pytania nie będzie zadawał. Zadzwonił do mnie z informacją, że zbiera ekipę na wyjazd do Mrągowa na Piknik Country i pytaniem, czy mam czas i ochotę uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. Z samochodem lub bez.
Przyłączyłem się z moim "sprzętem" bo "był na chodzie" a Przemek obiecał zwerbować mi załogę. Stawiłem się z moim Gazikiem i plecakiem o czasie i w umówionym miejscu: piątek, godzina dziewiąta wieczorem na OboŸnej - a tu pusto. Nikogo. Zacząłem się niepokoić spóŸnienie? Nieporozumienie? Ja, czy inni namieszali? Warto zaznaczyć, że w tamtych pięknych czasach Przemek odbywał służbę wojskową. To znaczy od 8.00 do 17.00 woził jakiegoś generała służbową bryką, po czym przebierał się w cywilne ubranko, jak najbardziej legalnie opuszczał teren jednostki i rozkoszował się życiem człowieka wolnego do godziny 8.00 dnia następnego. Czyżby armia, dotąd tak wyrozumiała, postanowiła pomieszać nam szyki?
Dzięki łączom Telekomunikacji Polskiej S. A. oraz podobno konkurencyjnym w stosunku do niej operatorom telefonii komórkowej dowiedziałem się, że moi koledzy (zaopatrzeni w "komórki" na moje szczęście) są w połowie drogi z... Tomaszowa i właśnie się pogubili. To znaczy jeden zgubił ślad drugiego. Swoją drogą to oczywiste, że ciężko nadążyć GAZ'em za Seatem Marka.
Bonus dla mnie stanowiła informacja, że dotrą do Warszawy o świcie. W ten sposób, po raz pierwszy w życiu spędziłem noc w śpiworze na pace Gazika w centrum Warszawy.


Sama wyprawa zaczęła się od jeżdżenia po Warszawie i zbierania załogi. Tylko Radek (obiecana moja załoga) był na miejscu jako sąsiad Przemka. Marek - kurs na Ursynów (czyli tam, gdzie musiał zostawić Seata rodziców); Joasia z Bemowa (chyba Joasia - mój szacunek do związków uczuciowych moich przyjaciół objawia się tym, że mam kłopoty z zapamiętaniem imion ich narzeczonych, żon i kochanek). Jak te dziewczyny z SKG (Studencki Klub Górski - dla niewtajemniczonych) pakują plecaki, że placek drożdżowy ze śliwkami pozostaje w nim w stanie nienaruszonym?! Ilekroć spotykam się z przykładem tych nadprzyrodzonych zdolności - nie mogę wyjść z podziwu, również dla zapobiegliwości i przywiązania do zasady "przez żołądek do serca", nie tylko umiejętności pakowania plecaka. O plecakach i placku będzie zresztą mowa dalej.


Ostatecznie około godziny dziewiątej rano w sobotę, kolumna złożona z dwóch samochodów GAZ 69 oraz pięciu osób załogi, z prędkością 60 kilometrów na godzinę opuściła granice Warszawy w kierunku północno-wschodnim. Ktoś, kto uważa jazdę na długich trasach z prędkością 60km/h za nudną i monotonną jest w błędzie.
Po pierwsze, Słoneczna, upalna pogoda w połączeniu ze zdjętymi plandekami naszych "kabrioletów" wywoływały jawną zazdrość wśród innych użytkowników drogi (przynajmniej tych nie posiadających klimatyzacji w swoich autach).
Po drugie - Gaziki posiadają niezwykłą umiejętność urozmaicania podróży swoim użytkownikom. "Brązowy" na przykład, począwszy od granic Warszawy jakoś Ÿle się prowadził, myszkował, nie bardzo "słuchał steru". Kłopoty zakończyła szybka ingerencja chirurgiczna dokonana na stacji benzynowej pod Pułtuskiem. Podnośnik, parę kluczy i fachowe dłonie właściciela zlikwidowały monstrualnych rozmiarów luz na łożyskach piasty przedniego koła, który powstał nie wiadomo jak i kiedy a był przyczyną owych niebezpiecznych urozmaiceń w podróży.
Inne urozmaicenie stanowią autostopowicze. Wydzielił bym kilka ich rodzajów.
Pierwszy, to ci - "do sąsiedniej wsi". Płci obojga, w różnym wieku i różnym stanie nie-, lub trzeŸwości. Mieli jedną cechę wspólną - na widok GAZ'a przestawali machać, chowali rękę za plecy, niektórzy odwracali się tyłem do jezdni. Gwoli szczerości wypadałoby zaznaczyć, że tym bardzo pijanym było wszystko jedno ale ich zabierać jakoś szczególnie nie mieliśmy ochoty.
Typ drugi to dzieciaki na wakacjach, którym sprawiało wielką frajdę, że pęd powietrza urywa im głowy, że trzęsie i rzuca na wybojach. Możliwość pomachania znajomym czekającym na przystanku wywoływała dziki szał radości.
Trafiły się nam także długodystansowe poszukiwaczki przygód. Wybierały się gdzieś dalej - na mazury. To było, jak u James'a Joyce'a: Złoto i Brąz. Złocista blond czuprynka i brąz falujących loków. Jedna troszeczkę szczuplejsza (Brąz), druga odrobinę krąglejsza (Złoto), obie chyba osiemnastolatki. Ubrane w czyściutkie, białe t-shirty, dżinsy i adidasy - wszystko śliczne lecz skromniutkie i spokojne - broń Boże, nic prowokującego.
Zatrzymałem mojego GAZ'a na widok dwóch uroczych, biało - dżinsowych sylwetek i złociście opalonej rączki wyciągniętej w kierunku jezdni. Przemek jechał swoim "brązowym" przede mną i miał już "furę pełną szczęścia" (typ II: dzieciaki), więc padło na mnie. Ta łapka została wyciągnięta nad jezdnię dosyć póŸno - może była adresowana do następnego, zapewne bardziej eleganckiego pojazdu za mną? W każdym bądŸ razie nie musiałem hamować z piskiem opon. Zatrzymałem się a Złoto i Brąz pozwoliły załadować swoje plecaki na GAZ'a. Fascynują mnie plecaki dziewcząt. Nawet, gdy są w pełni wypełnione, ważą tle co piórko. Gdy biorę do ręki mój, wcale nie większy objętościowo - mam wrażenie jakby zawierał amunicję i granaty. Złoto podążyło za swoim plecakiem na tylne ławki, moja załoga czyli Radek, widząc zdecydowaną wolę Złota do pozostania w pobliżu plecaków, również nie kwapił się z opuszczeniem "paki". Brąz zajął miejsce na przednim siedzeniu obok mnie. Tak podział miejsc odbył się w sposób płynny, naturalny i nie obciążony zbędną (czasem krepującą) wymianą zdań. Niestety, z dalszym zawieraniem znajomości poszło już gorzej. Załoga z tyłu dwoiła się i troiła w wysiłkach zabłyśnięcia na niwie towarzyskiej konwersacji, lecz jakoś poruszane tematy trafiały w próżnię, żaden nie wywołał żywszego odzewu i nie został podjęty. Na pytania postawione wprost, padały zdawkowe odpowiedzi - króciutkie urywkowe zdanka. Niewiele słów, jeszcze mniej treści, tyle tylko, ile grzeczność wymaga. Już dawno przestałem wierzyć w jakże często opisywane w książkach i filmach cudowne przygody, kiedy to rozwój wypadków zapoczątkowany przypadkową znajomością kończył się szczęśliwym i romantycznym hepy-endem. Przyjąłem pozę milczącego twardziela za kierownicą. Jeśli mam być szczery, owa poza twardziela nie przeszkodziła mi przekonać się, że moja wiedza z zakresu historii sztuki, kultury i cywilizacji (znajomość literatury również) nie są wstanie zrobić żadnego wrażenia na naszych pasażerkach. Piękne panie zachowywały powściągliwe milczenie, i (jak mnie - zgorzkniałemu staremu kawalerowi, się wydaje) odprowadzały tęsknym wzrokiem wyprzedzające nas błyszczące bolidy ze szczelnie pozamykanymi przyciemnianymi szybami. Wkrótce dotarliśmy do Mrągowa. Tam, na pierwszym skrzyżowaniu grzecznie dziękując, piękne panie nas opuściły.


Wjechaliśmy do Mrągowa, zrobiliśmy kółko (może dwa) po zatłoczonych ulicach, rozejrzeliśmy się, co ciekawego można tu robić i podjęliśmy decyzję, że trzeba znaleŸć jakieś ciche i sympatyczne miejsce na odpoczynek. Najlepiej w lesie, nad jeziorem. Nie zdążyliśmy jeszcze opuścić centrum gdy zatrzymała nas policja. Stróżów prawa był chyba z tuzin w jednym miejscu, wszyscy z drogówki. Najwidoczniej stan techniczny przemkowego brązowego gaza wzbudził ich wątpliwości. Chodziło o brak ramek przednich reflektorów. A może raczej o warszawskie numery i dość obfite ślady bryzgów błota na nadwoziu? Przy okazji zostaliśmy pouczeni, że mamy jeŸdzić zgodnie z przepisami, spokojnie, na samochodach może znajdować się tylko tyle osób ile jest zapisane w dowodach rejestracyjnych bo ONI nam tu na żadne fanaberie nie pozwolą. Podczas tej rozmowy minęło nas kilka ciekawych samochodów: między innymi mercedes z panienką w bikini siedzącą na dachu i żuk bez plandeki ale za to z tłumem ludzi stojących z tyłu na platformie. Jakoś nie wzbudziły zainteresowania pozostałych panów. Muszę przyznać, że bardzo chętnie przestawiłem się z pikniku Country na piknik na gazikach. Miejsce było piękne, jezioro czyste a dojazd wyboisty (niestety bez potrzeby jazdy 4x4). Nieśmiało głosowałem za tym aby do Mrągowa nie wracać. Niestety byłem też jedynym zwolennikiem takiej opcji. Odpoczęliśmy, pospaliśmy, placek drożdżowy z plecaka koleżanki (szkoła SKTG) został pochłonięty; nie pozostało nam nic innego, jak zapoznać się z dalszymi atrakcjami Mrągowa i sławnej na całą Polskę imprezy.


Mrągowo.
Na czym polega udział w Pikniku Country? Z moich obserwacji wynika, że na jeżdżeniu pojazdem mechanicznym (im dziwaczniejszym - tym lepiej) w kółko po tej, skąd inąd pięknej miejscowości i wymachiwaniu flagami, mniej lub bardziej kowbojskimi kapeluszami oraz stylowo rozebranymi dziewczętami. Najbardziej podobało mi się to ostatnie. Niestety, nie miałem kim wymachiwać. Szczerze mówiąc, wyjeżdżając na Piknik Country wyobrażałem sobie miasteczko, pełne samochodów terenowych, pikapów, kowbojskich kapeluszy, kowbojskich butów i kowbojskich dziewczyn. Sam się nawet wystroiłem może nie po kowbojsku ale ciut po australijsku - tak "na oryginała"(kto mnie widział, ten wie). Liczyłem na muzykę graną po knajpkach i ogródkach, na chodnikach i na płotach; na nastrój, ludzi umiejących bawić się, żyjących tą muzyką. Muszę się usprawiedliwić: - moje nadzieje opierały się na wcześniejszych paru przypadkowych spotkaniach z miłośnikami tego gatunku. Do dziś jestem pod wrażeniem. Kochani ,nic z tego. Kowbojskie utensylia, owszem, były ale tylko na straganach, w dodatku drogie jak cholera i potworne bezguście ; wszystko czarne, to po pierwsze, poza tym, w prezentowanym tu wykonaniu, nawet prawdziwa skóra wyglądała jak używany plastik. (Na westernach używana skóra wygląda zawsze jak bardzo używana skóra). Muzyka Country funkcjonowała wyłącznie na scenie amfiteatru. W sposób zorganizowany, festiwalowo - estradowy, profesjonalnie obciążony zadęciem i cenami wstępu. Jakość tej muzyki wydawała mi się z kolei bardzo amatorska. Co prawda - była to dawka podsłuchana przez płot - z stąd próbka może być nie reprezentatywna; no i weŸcie poprawkę na to, że - pewnie po prostu się nie znam. Nigdzie, poza estradą, nie widziałem ani jednej osoby z gitarą czy harmonijką, o banjo już nie wspomnę. Po prostu zero tej amatorszczyzny czasem trochę brzęczącej, fałszującej ale płynącej prosto z potrzeby serca; na zasadzie: "ja też potrafię, ja też muszę! Bawmy się razem!". Za to wszędzie pełno było towarzystwa w dresiarskich ciuchach; pijanego, wywrzaskującego przekleństwa, to wodzącego się za łby między sobą, to znów szukającego zwady z całym światem. Atmosfera na ulicach bardziej mi pasowała do jakiegoś tandetnego festiwalu disco-polo. Jednym słowem zawód i kaszana. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.


Wieczorem, równolegle do koncertu (konkursu?) w amfiteatrze, tuż w jego pobliżu, na asfaltowej jezdni ulicy, odbywał się festiwal palenia gumy. Wyglądało to mniej więcej tak: Po obu stronach i na jezdni kłębi się dziki tłum. W tym tłumie powolutku, ledwo toczą się samochody, motocykle - wszelkie możliwe pojazdy. Co jakiś czas, któryś z kierowców staje w miejscu, "odpuszcza" poprzednika na jakieś 5 - 10 metrów i rusza z jak najgłośniejszym piskiem opon. Im głośniejszy pisk, im więcej smrodu dartych opon - tym większy aplauz pijanej publiki. Widziałem chyba ze dwa przypadki jak taki popis został urozmaicony. Raz, było to trafienie lusterkiem w kogoś z otaczających gapiów. Ów "gap" (nie wiem, czy to aby po polsku ale fajnie brzmi), pijany już dobrze, nawet specjalnie na to nie zwrócił uwagi. Padł , wstał, roześmiał się głupio i masując sobie ramie przyłączył się do nawoływania kolejnych kierowców do podobnych wyczynów. Drugi z tych przypadków wyglądał następująco: Jakaś dziewczyna, też moim zdaniem mocno pijana, zatoczyła się i z pośród gęstego tłumu upadła przed maskę mojego GAZ'a. Wzbudziło to ogromną wesołość kilku najbliżej stojących. Na moją uwagę, że mogliby pomóc pozbierać się tej pani, któryś dowcipniś stwierdził, że sam mogę ją sobie "wziąć", bo dla niego jest za stara i za brzydka.


Aha, mam jeszcze napisać, jak Przemek "gary" naprawiał.
Co się może popsuć w silniku górnozaworowym 2120 ccm? Popychacze zaworów! Są dwie szkoły - piłowania gwoŸdzia, wyznawana głównie na obozach harcerskich; oraz szukania śrubki. Z braku harcerzy i gwoŸdzi mostowych (z racji gabarytów zwanych również "Chrystusowymi"), zatriumfowała ta druga. Po długich poszukiwaniach (środek nocy, środek koncertu , środek Mrągowa) znalazła się odpowiednia śrubka z kulistym łbem zdolna zastąpić kulkę fabrycznie wspawaną na końcu popychacza. Ta fabryczna była ... a potem jej już nie było i stąd kłopot - to celem oświecenia osób niezorientowanych w eksploatacji silników 2120ccm Żuk - Warszawa. Wieść gminna niesie, że pierwotnie te popychacze były wykonywane z litych prętów stali o całkiem niezłej jakości, toczono je i hartowano; ale za czasów Gomółki czy Gierka jakiś mądrala wymyślił oszczędnościową technologię wykonania tego elementu - i mamy się z pyszna do dzisiaj. Podobno cwaniak wziął całkiem niezłą kasę za wniosek racjonalizatorski. "Wicie, rozumicie, był taki trynd". Po zakończeniu poszukiwań odpowiedniej śrubki, załogi wyruszyły celem zbadania okolic amfiteatru oraz sprawdzenia, co jeszcze oferuje "picknick by night" a Przemek reperował. Załogi wróciły a Przemek nadal reperował. Na szczęście już nie długo. Niech tylko nikt sobie nie pomyśli, że go tak zostawiliśmy samego - to on nas w końcu wygonił! Co było potem? - Fajnie się wracało do lasu, jeszcze fajniej stawiało namiot po ciemku a kto chciał - spał pod sosną.


Była jeszcze droga powrotna.
Jechaliśmy, jechaliśmy aż do... strzegliśmy wielką dziurę w ziemi. To było już za Pułtuskiem. "Pułtusek" nie budził w nas jeszcze takich sentymentów jak dziś, bo nam się jeszcze nie kojarzył z rajdami (to dopiero od jesieni). Dziura w ziemi za to była bardzo interesująca. Zawierała dużo piasku (jak na kopalnię tego kruszywa przystało) i miała wysokie skarpy, uformowane pod naturalnym kątem osuwiska. JeŸdziło się bardzo fajnie. Głównie z góry na dół ale po dnie i dookoła również.


Wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Musiała się i skończyć nasza wyprawa. Kończy się i moja relacja. Mam jednak poważne wątpliwości czy jest ona dobra. Mam na myśli relację.
Cześć!

Autor: Hubert Zalewski

Od admina - tak, jest dobra! ; )


historia | aktualnosci | o nas | ekspedycja